Tadeusz Konwicki ' Mała apokalipsa '
Siedziała.
Najnormalniej siedziała na krześle w domu, gdzie patrzyła
się w ścianę. Może i nigdy nie była zbyt towarzyską osobą, ale tego dnia czuła
się bardzo samotna. Wspominała wspólne chwile z rodziną, które już nigdy nie
nastąpią. Już nigdy nie zobaczy zatroskanego uśmiechu matki oraz karcącego
palca ojca.
Dlaczego?
Dlaczego to właśnie ona musiała stracić bliskie sobie osoby?
Dlaczego głowa jej niegdyś rodziny, tak po prostu odeszła. Bez słowa, bez
pożegnania, bez najmniejszego gestu. Dlaczego w tak młodym wieku, została zupełnie
sama? Dlaczego musiała uporać się z tym wszystkim w tak krótkim czasie. Dlaczego
ona? Dlaczego?
Te pytania ciągle chodziły po jej głowie, brutalnie miażdżąc
jej resztki rozsądku i opanowania. Pozwalała swoim łzą na jakiś czas się
uwolnić. Chciała się wypłakać teraz, by później już swoich emocji nie okazywać.
Cisza.
Ona również sprawiała, że jej smutek, żal, złość,
przygnębienie i ból coraz bardziej się pogłębiały. Nie mogła myśleć
racjonalnie, no bo jak? Owszem, przyjaźni się z Margaret i z niektórymi ludźmi,
ale rodzina to rodzina. Nic jej nie jest w stanie zastąpić, więc też nikt nie
jest w stanie jej pomoc. W żaden sposób. Wyobrażacie sobie ten ból? Oczywiście,
że nie. To jest tak straszne, że z każdym dniem coraz bardziej rujnuje człowieka
od środka.
Jutro musiała wrócić do pracy. Udawać, że nic się nie stało.
Normalnie funkcjonować, swoje problemu wyrzucić do śmieci i je spalić, aby
nigdy więcej nie pozwoliły stracić jej równowagi i jasności myślenia. W jej
zawodzie to jest zbyt niebezpieczne. Zły ruch i natychmiast można stracić
życie. Jednak ona już o nie raczej nie dbała. W tym momencie śmierć była jej
obojętna. Może i nienawidziła swojego ojca z całego serca, jednakże to był jej
rodzić i nie pragnęła dla niego takiego zakończenia.
Wstała zmęczona i ruszyła w stronę kuchni by zrobić sobie
chyba z szóstą kawę tego wieczoru. Nalała wody do czajnika i czekała aż
czerwone światełko zgaśnie. Oparła się dłońmi o blat i spuściła głowę w dół.
Jej kosmyki włosów przylepiły się do wilgotnej od łez twarzy. Widok jego ciała…
widziała zwłoki w różnym stanie, ale tak strasznego widoku nigdy nie zapomni. Ten
przestraszony wzrok… będzie ją prześladować do końca życia.
Odgłos otwieranych drzwi sprowadził ją na ziemie. Obraz,
który ją nęka, zniknął. Natychmiast się wyprostowała i wyszła na korytarz, by
zobaczyć swoją współlokatorkę.
- Matko, jak ty wyglądasz! – wykrzyknęła jej w twarz. Siatki
z zakupami same wysunęły jej się z rąk. Czy naprawdę aż tak strasznie wyglądała?
- Chcesz herbaty? Albo kawy? – próbowała zmienić temat, ale
Margaret nie dała się spławić. Zlustrowała ją badawczo i westchnęła.
- Co się stało? – zapytała, przegryzając dolną wargę. Czuła,
że nie będzie to dobra wiadomość, dlatego psychicznie przygotowywała się do
odpowiedzi.
- Nic takiego. Odnalazł się mój ojciec – zaśmiała się złowrogo,
a kobieta spojrzała na nią zdziwiona – nie uwierzysz jak o zastałam! W kawałkach,
rozumiesz to? W kawałkach! – niekontrolowanie pięścią uderzyła w lustro, które
nie było niczemu winne – znaleźli go w magazynie. Leżał sobie w częściach.
Martwy, a raczej zamordowany. Wspominałam, gdzie znajdował się owy magazyn?
Nie? W Londynie! – w tym momencie po raz drugi uderzyła w lustro, które już było
w kawałkach.
Teraz, waliła w nie
na oślep, a z jej rąk wylewała się krew. Margaret nie wiedziała co robić, ta
informacja bardzo nią wstrząsnęła. Jak miała się zachować, no jak? Po prostu
stała i patrzyła na to, co robi Bella. Osobiście nie znała jej ojca. Nawet nie
wiele o nim wiedziała, ponieważ ten temat był w tym domu zakazany. Ona zawsze
nerwowo reagowała, gdy zadawano pytania na jego temat. Nie wiedziała, co
powiedzieć, nie chciała jej jeszcze bardziej rozdrażnić, ale również nie mogła
patrzeć na to, jaką krzywdę sobie wyrządza.
- Hej, Bella… - zaczęła niepewnie. Wstrzymała na chwilę
oddech. Agentka nawet nie zareagowała na jej słowa. Postanowiła spróbować raz
jeszcze – Bella, uspokój się. Robisz sobie krzywdę – zrobiła krok w jej stronę
i położyła dłoń na jej ramieniu.
Kobieta jednak nie panowała nad sobą, nie zdawała sobie
sprawy z tego, co wyprawia. Brutalnie chwyciła Margaret za gardło i mocno
ścisnęła, by następnie mocno pchnąć ją na ścianę. Dziewczyna stała na palcach,
nie spodziewała się takiej agresji. Nie mogła oddychać, czuła jak palce Belli
zgniatają jej gardło, bała się. Ta, kiedy spojrzała jej w oczy, oprzytomniała i
natychmiast ją puściła. Obydwie opadły bezwładnie na ziemie.
- Matko, przepraszam! Ja… ja naprawdę nie chciałam zrobić ci
krzywdy, wybacz mi, proszę – płakała jak małe dziecko. Schowała swoją twarz we
wnętrze swych dłoni. Jak mogła aż tak stracić nad sobą kontrolę? Coraz bardziej
siebie nienawidziła. Margaret starała dojść do siebie. Trzymała się za szyje i
głośno oddychała.
- Spokojnie, to nic – odpowiedziała resztkami sił. Przeczołgała
się do swojej przyjaciółki i ją przytuliła. Bella była w złym stanie, jak mogła
zrobić krzywdę swojej współlokatorce? Nigdy by nie przepuszczała, że potrafi
zrobić coś tak strasznego. Nie rozumiała też tego, dlaczego ona nie uciekła,
ale jeszcze przy niej trwa.
- Przepraszam… - powtórzyła słabo.
- Bella, zawsze będę przy tobie, możesz na mnie liczyć.