środa, 30 lipca 2014

Rozdział 4

' Ludzkość! Jakaż ona szlachetna! Jakże chętna do poświęcenia... kogoś innego!
 ~Stephen King


Była na miejscu i siedziała przed biurkiem swojego szefa. Czekała na jego informacje w sprawie ojca, ale on tylko przez chwilę się jej przyglądał. Wyraźnie nad czymś głęboko dumał, jakby jeszcze rozważał, czy wydusić to z siebie czy nie. Przed jego oczami pojawiło się ciało mężczyzny, przez co musiał przymknąć oczy i wziąć głęboki wdech. Ciągle się zastanawiał nad tym, jak można być tak brutalnym i bezdusznym, by doprowadzić czyjeś zwłoki do tak strasznego stanu. Nie chodzi tu już o samą zbrodnie, lecz o szacunek. Potraktowali go jak zwykłego śmiecia, robala. On czegoś takiego nie życzyłby nawet najgorszemu zbrodniarzowi. 
- Simon, powiesz mi w końcu, jaki to trop? - spytała, mrużąc z zniecierpliwienia oczy. Wyrwała go z zamyśleń, przez co wyprostował się i natychmiast przeniósł na nią swój wzrok. 
- Chodzi o to, że Austin należał podobno do Black Boston - rzucił prosto z mostu, na co ta z niedowierzania, rozszerzyła tylko oczy. Zacisnęła w złości pięści, jedną z nich po chwili uderzyła stół i gwałtownie się podniosła z siedzenia.
- Kpisz sobie ze mnie? Mój ojciec poświęcił całe swoje życie, by chronić to cholerne miasto. Poświęcił nawet własną rodzinę! A ty mi mówisz, że on pracował dla najgroźniejszego gangu?! Czy ty nie masz wstydu, by oczerniać własnego towarzysza?! - wydarła się na całą agencje, ogarnięta napadem złości. Simon jednak nawet się nie poruszył, spodziewał się takiej reakcji. Westchnął ciężko i pokręcił głową, nakazując gestem ręki, by usiadła. Zrobiła tak, jak kazał. Jednak z trudem. 
- Posłuchaj mnie, Bella. - W tym czasie wyciągnął z półki jakieś zdjęcia i rzucił nimi na biurko w stronę brunetki. - Pamiętasz napad na jacht, gdzie zginęła twoja matka? - spytał, na co kiwnęła potwierdzająco głową. Trudno nie zapomnieć, w końcu wtedy straciła ważną osobę w swoim życiu. - Na tych zdjęciach dużo osób było w masce. Przyjrzyj się jednak mężczyźnie, który ma zdartą koszulkę. Co widzisz? - Dokładnie się przyjrzała i dostrzegła tatuaż. Identyczny do jej ojca, natychmiast zrobiło jej się gorąco. 
- To jeszcze nic nie znaczy - syknęła, próbując bronić imienia rodziciela. 
- Spójrz na drugie zdjęcie. - Tak też uczyniła. - To czas, gdy ludzie wsiadali na jacht. Spójrz w stronę krzaków. Kogo tam widzisz? - Wysiliła swój wzrok. Widok twarzy Austina Howarda sprawił, że papiery wyleciały jej z rąk. Próbowała znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie, cokolwiek. Byle by okazało się to wszystko jedną wielką nieprawdą. 
- Dlaczego dopiero teraz to zauważyliście? Czemu wcześniej go na tych zdjęciach nie wykryto? - spytała, powstrzymując napływające łzy. 
- Nie mam pojęcia. Nie braliśmy go w ogóle pod uwagę, aż do dziś. - Była wyprowadzona z równowagi. Właśnie dowiedziała się, że jej własny ojciec był zamieszany w śmierć jej matki. On za tył stał, to on odebrał jej ostatnią osobę, która przy niej trwała. Nie patrzyła na to, co robi. Zrzuciła wszystko z biurka i wybiegła z pomieszczenia. Słyszała tylko głos Simona, który ją nawoływał. Niestety nie zwracała na niego uwagi, chciała stąd uciec. Jak najdalej, musiała zapomnieć o tych wszystkich narastających problemach. Czuła na sobie zdziwione i rozczulone spojrzenia agentów, kiedy ich wymijała. Próbowała zakryć ręką swoje łzy, tak cholernie cierpiała. Nikt nie mógł sobie wyobrazić tego, przez co aktualnie przechodziła. Czy tak trudno było ofiarować jej normalny dom? Spokojne życie i szczęśliwą rodzinę? Dlaczego to właśnie ona musiała cierpieć? Świat się na nią uwziął, czym zawiniła?! Po dłuższym czasie zorientowała się, że trafiła do jakiegoś mało ciekawego klubu. Ocknęła się w środku, wśród masy spoconych i pijanych ludzi. Rozejrzała się uważnie po terenie. Dużo osób poruszało się w rytm muzyki, splatając ciała z swoimi partnerami w bezwstydny sposób. Ruszyła więc w stronę baru, musząc przy tym pchać się przez ten cały tłok. Gdy dotarła do celu, rozsiadła się na krzesełku i zamówiła martini. Barman od razu jej go przygotował i podał, dzięki czemu mogła wlać owy płyn prosto w głąb swego organizmu. Prze oczami ciągle miała te zdjęcia, jej ojciec był mordercą. Zabił matkę, jej ukochaną mamusię. Jak on mógł to zrobić? Co ona mu takiego zrobiła? Kochała go całym sercem, była w stanie poświęcić dla niego nawet własne życie. I co dostała w zamian? Kule. Wspaniałe odwdzięczenie się za tyle lat wspólnego życia. 
- Trudny dzień, hm? - Obcy głos wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się w stronę tego ktosia i zlustrowała mężczyznę od góry do dołu. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn, który miał trochę przydługie włosy. Delikatny zarost na twarzy i pewne siebie spojrzenie. Mocne rysy twarzy i idealnie dopasowana czarna koszula. Był przystojny, cholernie przystojny. Musiała mu to oddać, fakt. 
- Trudne dni - poprawiła go, biorąc kolejny łyk alkoholu. Usłyszała w odpowiedzi cichy śmiech, przez co znowu zaszczyciła go swoim spojrzeniem. 
- Raczej nie chodzi tu o zwykłą miesiączkę, co? 
- Chciałabym, by o nią tu chodziło - skomentowała, przygryzając dolną wargę. Nieznajomy uważnie się jej przyglądał, była dla niego zagadką. Była piękna i tajemnicza, a takie zazwyczaj należały do najniebezpieczniejszych. Nie ma pojęcia dlaczego, ale zainteresowała go. I to dość mocno, chyba nawet za mocno. Miała gęste i długie włosy, cudowną sylwetkę i idealne rysy twarzy. Z jej oczu można było wyczytać cierpienie, nic więcej. Żadnej iskry radości, tak jakby były martwe. Czuł, że kobieta przeżywała w swoim życiu coś ciężkiego, jakąś tragedie. Była dla niego jak nowa książka, której nigdy nie czytał, ale strasznie chciał poznać jej treść. Jednak była zamknięta na klucz, do którego ciężko dotrzeć. Nie rozumiał tego. To uczucie mu się nie podobało. 
- Chcesz pogadać? - rzucił, na co ona zmarszczyła podejrzliwie czoło. 
- Nie, chce się tylko napić. - Uśmiechnął się zadziornie, po czym zamówił dwa razy martini. - Nie wysilaj się z kasą, nie mam zamiaru pakować ci się do łóżka. - Ostrzegła dość groźnie, na co on się tylko zaśmiał. Wyszczekana, podobało mu się to. 
- A kto powiedział, że chce się z tobą przespać? - zapytał, spoglądając prosto w jej oczy. Bella westchnęła, po czym odwróciła wzrok i oparła łokcie o blat.
- Nikt. Chociaż kto wie, może byś mnie odstresował - dumała, nie zważając na to, że on to słyszy. No co? Była kobietom, też miała swoje potrzeby. Nie uprawiał sexu z byle kim, ale w tej chwili nie myślała nawet o swojej dumie. Była zrozpaczona, popadała w depresje. Może trochę przyjemności, którą on może jej ofiarować, dobrze by jej zrobiło? Blondyn trawił jej słowa i bez żadnego zastanowienia wiedział, że nie przepuściłby takiej okazji. 
- Jest w twoim życiu aż tak źle, że jesteś w stanie bzykać się z obcym sobie mężczyzną? - Wypiła martini do końca i zaśmiała się sztucznie. Przegryzła dolną wargę i przeczesała swoje brązowe włosy.
- Uwierz mi, że jest nawet gorzej. - Po tych słowach wstała, rzuciła banknot na stół i ruszyła w stronę wyjścia. Zostawiła mężczyznę samego, który pogrążony był w różnych przemyśleniach. O dziwo, te przemyślenia dotyczyły obcej kobiety, która wzbudziła w nim wielkie zainteresowanie. 
- A jak cię zwą? - krzyknął, mając nadzieje, że go usłyszy. Ku jego uldze, odwróciła się i oparła rękę na swoim biodrze. Wyglądała jak upadły anioł, który zastanawiał się nad odpowiedział. 
- Mów mi Bella. 
- Mów mi James - przedstawił się również, po czym ta zniknęła w tłumie. Obydwoje wiedzieli, że nowo poznanej twarzy długo nie zapomną. 


Black Boston powrócił. Wiem, dłuuuuga przerwa. Jednak to nie kwestia tego, że zapomniałam o tym opowiadaniu. Chodziło o czas na pisanie oraz o to, że nikt go nie czyta... Wiem, to kiepska wymówka. Fakt, pisze się dla siebie. Jednak jeśli nikt nie czyta, to człowiek się zniechęca. A gdy się zniechęca, swoje bazgroły zostawia u siebie na komputerze. Albo w ogóle przerywa pisanie. Tak więc daje sobie kolejną szanse. Jeśli ktoś czyta, niech skomentuje. To naprawdę motywuje do dalszego pisania. No więc, pozdrawiam. Postaram się, by rozdział pojawił w ciągu 2-3 tygodni. :)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 3



' Zło tkwi w nas samych, to znaczy tam, skąd sami możemy je usunąć...'
~Lew Tołstoj 

UWAGA : Sceny +18

Gwiazdy lśniły na ciemnym niebie, jednocześnie oświecając drogi Bostonu. Ulice były pełne przechodniów śpieszących się do domów. Nie zwracali uwagi na ludzi idącym im naprzeciw czy też obok. Może akurat minęli kogoś znajomego? Miasto składało się z zapracowanych mieszkańców, dla których liczyły się praktycznie same pieniądze. Byli też tacy, co tworzyli szczęśliwe rodziny  i radowali się każdą spędzoną wspólną chwilą. Jednak połowa bostończyków, specjalizowała się potajemnie w czarnych interesach. Ważne by utrzymać rodzinę, a do tego potrzebne są pieniądze. A żeby je zdobyć, trzeba sobie je wziąć nawet siłą.
Tego w życiu nauczył się przede wszystkim James, szef gangu. Człowiek, który dla własnego dobra jest w stanie zabić każdego, kto stanie mu na drodze. Z natury człowiek zły, nie dbający o nic, co nie dotyczyło jego własnej osoby. Po całym mieście krążą pogłoski o bezlitosnym mężczyźnie, który stał na czele Black Boston. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ten bezlitosny mężczyzna, spokojnie spaceruje między nimi.
Nigdy nie został spisany Jest poza zasięgiem policji, jak i FBI. Wszyscy go szukają, ale znaleźć nie potrafią. Dla niego to było po prostu… zabawne. Tak, to bardzo odpowiednie słowo. Uwielbiał oglądać wiadomości w telewizji i słuchać, jak to obrońcy prawa są blisko dorwania gangu. Prawda była taka, że szukali igły w stogu siana. Może i się starali, ale na próżno.
James Hoff, trzymając ręce w kieszeniach, leniwie wszedł do swojego domu, gdzie wstęp mieli członkowie jego „stowarzyszenia”. Byle kto tu wstępu nie miał, był ostrożny. Mimo wszystko nie spodziewał się zobaczyć na kanapie Nancy, która beztrosko sobie leżała i przeglądała miejską gazetę.
- Black Boston znowu zaatakowało! Strach snuje się po ulicach Bostonu, nikt nie wie, kto będzie następny – zacytowała słowa z gazety, śmiejąc się jednocześnie w niebogłosy.
Ubrana była w czarną i krótką sukienkę, która podkreślała walory jej ciała. Długie brązowe włosy, zgrabnie opadały na jej biust, co w jakiś sposób przyciągało spojrzenie mężczyzny. Jej nogi zdawały się jeszcze bardziej dłuższe i zgrabne przez wysokie szpilki. Ona zdawała sobie z tego sprawę, potrafiła uwieść mężczyznę. Jednak najbardziej zależało jej na jednym z nich, a mianowicie na tym, który stał nad nią.
- Co tu robisz? – zapytał agresywnie, patrząc się na nią spode łba.
- Czekam na ciebie – odpowiedziała. Odłożyła gazetę na stolik obok i podniosła się uwodzicielsko z kanapy, by ułożyć swe dłonie na jego klatce piersiowej.
Wiedział, co czuła i czego oczekiwała. Jednak dla niego była tylko… sobą. Nikim więcej. Rzecz jasna pociągała go, ale nic więcej. Oferowała co oferowała, a on z tego korzystał. Nigdy nic jej nie obiecał, ona wiedziała. Mimo wszystko cieszyła się z chwil i rozkoszy, które on jej dawał.
Po chwili zaczęła go namiętnie całować, a on to odwzajemnił, mocno chwytając ją za pośladki. Podniósł ją energicznie do góry i oparł o ścianę, by następnie zdjąć sukienkę z jej ciała. Teraz stała przed nim w samych majtkach. James zaczął pieścić jej krągłe piersi oraz ssać. Ta czuła się wyśmienicie, kochała to. Kiedy on wsadził swoje palce w jej pochwę, nieudolnie zaczęła rozpinać jego koszule. Agresywnie robił jej dobrze, gdzie ona odchyliła swą głowę. On, drugą dłonią, która zajmowała się wcześniej jej piersiami, rozpiął sobie pasek i pozwolił, by ta zdjęła z niego spodnie. Stała na palcach i wydawała z siebie jęki.

Opadli na ziemie, by ze spokojem mogła zająć się nim. Umiejętnie wkładała jego penisa w swoje usta i językiem po nim jeździła. Nie myślała w tym momencie o tym, że nie jest jedyna, która ma zaszczyt zajmować się Jamesem, ale liczyła się chwila, gdzie byli tylko oni. W końcu on znowu przejął kontrole, i odwrócił ją tyłem do siebie, by mogła mu się wypiąć. Już po chwili  jego członek znalazł się w jej wnętrzu. Robił to mocno i szybko, gdzie ona już dochodziła. Jednak nie on, przy niej nie potrafił. Z każdą sekundą coraz bardziej przyśpieszał, nie próbował być delikatny. To był tylko sex, nic więcej. Zaspakajał potrzeby zarówno jej, jak i swoje. Jego ręce ściskały jej piersi, jednocześnie całował ją po szyi. Ona krzyczała z przyjemności tak długo, aż w końcu nie opadła z sił. Była spełniona, jak i zakochana.
- James… - wypowiedziała jego imię, starając się wyrównać oddech. Ułożyła swoją głowę na jego klatce piersiowej – mam do ciebie pytanie – zaczęła pewna siebie.
- No mów – powiedział, patrząc się w sufit nieobecnym wzrokiem.
- Tak sobie myślę… sądzę że mogłoby nam się udać. Wiesz, pasujemy do siebie i uważam, że bylibyśmy ze sobą szczęśliwi – wydusiła. Mówiła to odważnie, jakby nie przyjmowała odmowy. Dla niej ten czas był idealny do tego wyznania. Chciała szczęścia u jego boku. Chciała budzić się przy nim, podziwiając jego rysy twarzy każdego ranka.
Jednak on odsunął się od niej jak poparzony i ręką przycisnął jej gardło. Patrzył się na nią jak nigdy, jakby był gotów ją zabić.
- Nigdy więcej nie mów czegoś takiego. Chciałaś sexu, to miałaś. Nie oczekuj więcej, bo inaczej się pożegnamy. A dobrze wiesz, co robie z takimi, co muszą odejść, niewiadomo z jakiego powodu – warknął. Z jej oczu poleciła łza. Nie była w stanie nic powiedzieć, po prostu próbowała kiwnąć głową.
Uspokoił się i szybko ucałował ją w usta, by się podnieść i ubrać. Nałożył na siebie swoje czarne spodnie i ruszył w stronę kuchni, by zaparzyć kawę. Wyciągnął papierosa z paczki, która leżała beztrosko na szafie i następnie wciągnął wspaniałą truciznę w swoje płuca.
- Masz minutę by stąd wyjść – warknął, jakby nigdy nic. W zamian usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami, na co zareagował śmiechem. Nancy była dla niego taka naiwna. Nikt by nie pomyślał, że tak bezlitosna w walce kobieta, przy nim była tchórzliwym szczeniakiem.
Zabawne.

W tym samym czasie, Bella wracała z do domu. Była w pracy napisać zaległe raporty i przygotować pogrzeb ojca. Nikt inny zrobić tego nie mógł, więc cała odpowiedzialność spadła na nią. Znowu.
Postanowiła zahaczyć o kawiarnie, która była czynna całą dobę. Zamówiła sobie czarną z mlekiem, bez cukru. Kiedy odebrała zamówienie, usiadła sobie przy stoliku i spoglądała przez szybę. Nie widziała tak naprawdę nic, jej myśli krążyły zbyt daleko, by mogła coś spostrzec. Mieszała tylko kawę łyżeczką jakby była w transie. Wspominała dawne lata, kiedy była jeszcze dzieckiem.
Poczuła nagle wibracje, co pozwoliło jej wrócić do świata żywych. Wyciągnęła telefon z skórzanej kurtki i spojrzała na wygaszasz.
- Co jest? – zapytała Simona.
- Przyjedź do mojego biura jak najszybciej. Mamy trop w sprawie twojego ojca.
- Zaraz będę – odpowiedziałam bez namysłu i się rozłączyłam. Wypiłam kawę i niemal wybiegłam z kawiarni.
Mieli trop. W sprawie ojca.

Dlaczego spanikowała?

środa, 12 marca 2014

Rozdział 2

„Świat nie może umrzeć. Wielu już pokoleniom zdawało się, ze świat umiera. Ale to tylko ich własny świat umierał...
Tadeusz Konwicki ' Mała apokalipsa '


Siedziała.
Najnormalniej siedziała na krześle w domu, gdzie patrzyła się w ścianę. Może i nigdy nie była zbyt towarzyską osobą, ale tego dnia czuła się bardzo samotna. Wspominała wspólne chwile z rodziną, które już nigdy nie nastąpią. Już nigdy nie zobaczy zatroskanego uśmiechu matki oraz karcącego palca ojca.
Dlaczego?
Dlaczego to właśnie ona musiała stracić bliskie sobie osoby? Dlaczego głowa jej niegdyś rodziny, tak po prostu odeszła. Bez słowa, bez pożegnania, bez najmniejszego gestu. Dlaczego w tak młodym wieku, została zupełnie sama? Dlaczego musiała uporać się z tym wszystkim w tak krótkim czasie. Dlaczego ona? Dlaczego?
Te pytania ciągle chodziły po jej głowie, brutalnie miażdżąc jej resztki rozsądku i opanowania. Pozwalała swoim łzą na jakiś czas się uwolnić. Chciała się wypłakać teraz, by później już swoich emocji nie okazywać.
Cisza.
Ona również sprawiała, że jej smutek, żal, złość, przygnębienie i ból coraz bardziej się pogłębiały. Nie mogła myśleć racjonalnie, no bo jak? Owszem, przyjaźni się z Margaret i z niektórymi ludźmi, ale rodzina to rodzina. Nic jej nie jest w stanie zastąpić, więc też nikt nie jest w stanie jej pomoc. W żaden sposób. Wyobrażacie sobie ten ból? Oczywiście, że nie. To jest tak straszne, że z każdym dniem coraz bardziej rujnuje człowieka od środka.
Jutro musiała wrócić do pracy. Udawać, że nic się nie stało. Normalnie funkcjonować, swoje problemu wyrzucić do śmieci i je spalić, aby nigdy więcej nie pozwoliły stracić jej równowagi i jasności myślenia. W jej zawodzie to jest zbyt niebezpieczne. Zły ruch i natychmiast można stracić życie. Jednak ona już o nie raczej nie dbała. W tym momencie śmierć była jej obojętna. Może i nienawidziła swojego ojca z całego serca, jednakże to był jej rodzić i nie pragnęła dla niego takiego zakończenia.
Wstała zmęczona i ruszyła w stronę kuchni by zrobić sobie chyba z szóstą kawę tego wieczoru. Nalała wody do czajnika i czekała aż czerwone światełko zgaśnie. Oparła się dłońmi o blat i spuściła głowę w dół. Jej kosmyki włosów przylepiły się do wilgotnej od łez twarzy. Widok jego ciała… widziała zwłoki w różnym stanie, ale tak strasznego widoku nigdy nie zapomni. Ten przestraszony wzrok… będzie ją prześladować do końca życia.
Odgłos otwieranych drzwi sprowadził ją na ziemie. Obraz, który ją nęka, zniknął. Natychmiast się wyprostowała i wyszła na korytarz, by zobaczyć swoją współlokatorkę.
- Matko, jak ty wyglądasz! – wykrzyknęła jej w twarz. Siatki z zakupami same wysunęły jej się z rąk. Czy naprawdę aż tak strasznie wyglądała?
- Chcesz herbaty? Albo kawy? – próbowała zmienić temat, ale Margaret nie dała się spławić. Zlustrowała ją badawczo i westchnęła.
- Co się stało? – zapytała, przegryzając dolną wargę. Czuła, że nie będzie to dobra wiadomość, dlatego psychicznie przygotowywała się do odpowiedzi.
- Nic takiego. Odnalazł się mój ojciec – zaśmiała się złowrogo, a kobieta spojrzała na nią zdziwiona – nie uwierzysz jak o zastałam! W kawałkach, rozumiesz to? W kawałkach! – niekontrolowanie pięścią uderzyła w lustro, które nie było niczemu winne – znaleźli go w magazynie. Leżał sobie w częściach. Martwy, a raczej zamordowany. Wspominałam, gdzie znajdował się owy magazyn? Nie? W Londynie! – w tym momencie po raz drugi uderzyła w lustro, które już było w kawałkach.
 Teraz, waliła w nie na oślep, a z jej rąk wylewała się krew. Margaret nie wiedziała co robić, ta informacja bardzo nią wstrząsnęła. Jak miała się zachować, no jak? Po prostu stała i patrzyła na to, co robi Bella. Osobiście nie znała jej ojca. Nawet nie wiele o nim wiedziała, ponieważ ten temat był w tym domu zakazany. Ona zawsze nerwowo reagowała, gdy zadawano pytania na jego temat. Nie wiedziała, co powiedzieć, nie chciała jej jeszcze bardziej rozdrażnić, ale również nie mogła patrzeć na to, jaką krzywdę sobie wyrządza.
- Hej, Bella… - zaczęła niepewnie. Wstrzymała na chwilę oddech. Agentka nawet nie zareagowała na jej słowa. Postanowiła spróbować raz jeszcze – Bella, uspokój się. Robisz sobie krzywdę – zrobiła krok w jej stronę i położyła dłoń na jej ramieniu.
Kobieta jednak nie panowała nad sobą, nie zdawała sobie sprawy z tego, co wyprawia. Brutalnie chwyciła Margaret za gardło i mocno ścisnęła, by następnie mocno pchnąć ją na ścianę. Dziewczyna stała na palcach, nie spodziewała się takiej agresji. Nie mogła oddychać, czuła jak palce Belli zgniatają jej gardło, bała się. Ta, kiedy spojrzała jej w oczy, oprzytomniała i natychmiast ją puściła. Obydwie opadły bezwładnie na ziemie.
- Matko, przepraszam! Ja… ja naprawdę nie chciałam zrobić ci krzywdy, wybacz mi, proszę – płakała jak małe dziecko. Schowała swoją twarz we wnętrze swych dłoni. Jak mogła aż tak stracić nad sobą kontrolę? Coraz bardziej siebie nienawidziła. Margaret starała dojść do siebie. Trzymała się za szyje i głośno oddychała.
- Spokojnie, to nic – odpowiedziała resztkami sił. Przeczołgała się do swojej przyjaciółki i ją przytuliła. Bella była w złym stanie, jak mogła zrobić krzywdę swojej współlokatorce? Nigdy by nie przepuszczała, że potrafi zrobić coś tak strasznego. Nie rozumiała też tego, dlaczego ona nie uciekła, ale jeszcze przy niej trwa.
- Przepraszam… - powtórzyła słabo.

- Bella, zawsze będę przy tobie, możesz na mnie liczyć.