' Zło tkwi w nas samych, to znaczy tam, skąd sami możemy je usunąć...'
~Lew Tołstoj
UWAGA : Sceny +18
Gwiazdy lśniły na ciemnym niebie, jednocześnie oświecając drogi
Bostonu. Ulice były pełne przechodniów śpieszących się do domów. Nie zwracali
uwagi na ludzi idącym im naprzeciw czy też obok. Może akurat minęli kogoś
znajomego? Miasto składało się z zapracowanych mieszkańców, dla których liczyły
się praktycznie same pieniądze. Byli też tacy, co tworzyli szczęśliwe
rodziny i radowali się każdą spędzoną
wspólną chwilą. Jednak połowa bostończyków, specjalizowała się potajemnie w czarnych
interesach. Ważne by utrzymać rodzinę, a do tego potrzebne są pieniądze. A żeby
je zdobyć, trzeba sobie je wziąć nawet siłą.
Tego w życiu nauczył się przede wszystkim James, szef gangu.
Człowiek, który dla własnego dobra jest w stanie zabić każdego, kto stanie mu
na drodze. Z natury człowiek zły, nie dbający o nic, co nie dotyczyło jego własnej
osoby. Po całym mieście krążą pogłoski o bezlitosnym mężczyźnie, który stał na
czele Black Boston. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ten bezlitosny mężczyzna,
spokojnie spaceruje między nimi.
Nigdy nie został spisany Jest poza zasięgiem policji, jak i
FBI. Wszyscy go szukają, ale znaleźć nie potrafią. Dla niego to było po prostu…
zabawne. Tak, to bardzo odpowiednie słowo. Uwielbiał oglądać wiadomości w
telewizji i słuchać, jak to obrońcy prawa są blisko dorwania gangu. Prawda była
taka, że szukali igły w stogu siana. Może i się starali, ale na próżno.
James Hoff, trzymając ręce w kieszeniach, leniwie wszedł do
swojego domu, gdzie wstęp mieli członkowie jego „stowarzyszenia”. Byle kto tu
wstępu nie miał, był ostrożny. Mimo wszystko nie spodziewał się zobaczyć na
kanapie Nancy, która beztrosko sobie leżała i przeglądała miejską gazetę.
- Black Boston znowu zaatakowało! Strach snuje się po
ulicach Bostonu, nikt nie wie, kto będzie następny – zacytowała słowa z gazety,
śmiejąc się jednocześnie w niebogłosy.
Ubrana była w czarną i krótką sukienkę, która podkreślała
walory jej ciała. Długie brązowe włosy, zgrabnie opadały na jej biust, co w
jakiś sposób przyciągało spojrzenie mężczyzny. Jej nogi zdawały się jeszcze
bardziej dłuższe i zgrabne przez wysokie szpilki. Ona zdawała sobie z tego
sprawę, potrafiła uwieść mężczyznę. Jednak najbardziej zależało jej na jednym z
nich, a mianowicie na tym, który stał nad nią.
- Co tu robisz? – zapytał agresywnie, patrząc się na nią
spode łba.
- Czekam na ciebie – odpowiedziała. Odłożyła gazetę na
stolik obok i podniosła się uwodzicielsko z kanapy, by ułożyć swe dłonie na
jego klatce piersiowej.
Wiedział, co czuła i czego oczekiwała. Jednak dla niego była
tylko… sobą. Nikim więcej. Rzecz jasna pociągała go, ale nic więcej. Oferowała
co oferowała, a on z tego korzystał. Nigdy nic jej nie obiecał, ona wiedziała.
Mimo wszystko cieszyła się z chwil i rozkoszy, które on jej dawał.
Po chwili zaczęła go namiętnie całować, a on to odwzajemnił,
mocno chwytając ją za pośladki. Podniósł ją energicznie do góry i oparł o
ścianę, by następnie zdjąć sukienkę z jej ciała. Teraz stała przed nim w samych
majtkach. James zaczął pieścić jej krągłe piersi oraz ssać. Ta czuła się
wyśmienicie, kochała to. Kiedy on wsadził swoje palce w jej pochwę, nieudolnie
zaczęła rozpinać jego koszule. Agresywnie robił jej dobrze, gdzie ona odchyliła
swą głowę. On, drugą dłonią, która zajmowała się wcześniej jej piersiami,
rozpiął sobie pasek i pozwolił, by ta zdjęła z niego spodnie. Stała na palcach
i wydawała z siebie jęki.
Opadli na ziemie, by ze spokojem mogła zająć się nim. Umiejętnie
wkładała jego penisa w swoje usta i językiem po nim jeździła. Nie myślała w tym
momencie o tym, że nie jest jedyna, która ma zaszczyt zajmować się Jamesem, ale
liczyła się chwila, gdzie byli tylko oni. W końcu on znowu przejął kontrole, i
odwrócił ją tyłem do siebie, by mogła mu się wypiąć. Już po chwili jego członek znalazł się w jej wnętrzu. Robił
to mocno i szybko, gdzie ona już dochodziła. Jednak nie on, przy niej nie
potrafił. Z każdą sekundą coraz bardziej przyśpieszał, nie próbował być
delikatny. To był tylko sex, nic więcej. Zaspakajał potrzeby zarówno jej, jak i
swoje. Jego ręce ściskały jej piersi, jednocześnie całował ją po szyi. Ona
krzyczała z przyjemności tak długo, aż w końcu nie opadła z sił. Była spełniona,
jak i zakochana.
- James… - wypowiedziała jego imię, starając się wyrównać
oddech. Ułożyła swoją głowę na jego klatce piersiowej – mam do ciebie pytanie –
zaczęła pewna siebie.
- No mów – powiedział, patrząc się w sufit nieobecnym
wzrokiem.
- Tak sobie myślę… sądzę że mogłoby nam się udać. Wiesz,
pasujemy do siebie i uważam, że bylibyśmy ze sobą szczęśliwi – wydusiła. Mówiła
to odważnie, jakby nie przyjmowała odmowy. Dla niej ten czas był idealny do
tego wyznania. Chciała szczęścia u jego boku. Chciała budzić się przy nim,
podziwiając jego rysy twarzy każdego ranka.
Jednak on odsunął się od niej jak poparzony i ręką przycisnął
jej gardło. Patrzył się na nią jak nigdy, jakby był gotów ją zabić.
- Nigdy więcej nie mów czegoś takiego. Chciałaś sexu, to miałaś.
Nie oczekuj więcej, bo inaczej się pożegnamy. A dobrze wiesz, co robie z
takimi, co muszą odejść, niewiadomo z jakiego powodu – warknął. Z jej oczu
poleciła łza. Nie była w stanie nic powiedzieć, po prostu próbowała kiwnąć głową.
Uspokoił się i szybko ucałował ją w usta, by się podnieść i
ubrać. Nałożył na siebie swoje czarne spodnie i ruszył w stronę kuchni, by
zaparzyć kawę. Wyciągnął papierosa z paczki, która leżała beztrosko na szafie i
następnie wciągnął wspaniałą truciznę w swoje płuca.
- Masz minutę by stąd wyjść – warknął, jakby nigdy nic. W
zamian usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami, na co zareagował śmiechem. Nancy była
dla niego taka naiwna. Nikt by nie pomyślał, że tak bezlitosna w walce kobieta,
przy nim była tchórzliwym szczeniakiem.
Zabawne.
W tym samym czasie, Bella wracała z do domu. Była w pracy
napisać zaległe raporty i przygotować pogrzeb ojca. Nikt inny zrobić tego nie
mógł, więc cała odpowiedzialność spadła na nią. Znowu.
Postanowiła zahaczyć o kawiarnie, która była czynna całą
dobę. Zamówiła sobie czarną z mlekiem, bez cukru. Kiedy odebrała zamówienie,
usiadła sobie przy stoliku i spoglądała przez szybę. Nie widziała tak naprawdę
nic, jej myśli krążyły zbyt daleko, by mogła coś spostrzec. Mieszała tylko kawę
łyżeczką jakby była w transie. Wspominała dawne lata, kiedy była jeszcze
dzieckiem.
Poczuła nagle wibracje, co pozwoliło jej wrócić do świata
żywych. Wyciągnęła telefon z skórzanej kurtki i spojrzała na wygaszasz.
- Co jest? – zapytała Simona.
- Przyjedź do mojego biura jak najszybciej. Mamy trop w
sprawie twojego ojca.
- Zaraz będę – odpowiedziałam bez namysłu i się rozłączyłam.
Wypiłam kawę i niemal wybiegłam z kawiarni.
Mieli trop. W sprawie ojca.
Dlaczego spanikowała?